A więc wojna czyli o dwóch takich co za jedną blondyną się uganiało. Przed seansem widziałem zwiastun ów filmu i prawdę mówiąc nieszczególnie przekonał mnie na wypad do kina. Ot kolejna hollywoodzka komedia akcji, ale jak dla mnie bardziej na wieczór przed TV niż w kinie. Do tego jeszcze ten nieszczęsny jegomość na stołku reżysera o śmiechu wartym pseudo McG – nieeee, poczekam, w końcu jakaś TV puści to w cyklu „Mega Hit” to wtedy sobie obejrzę. Ale jak się dostaje darmowe wejściówki do kina to się nie wybrzydza :)
A więc wojna podręcznikowo wpisuje się w styl bezsensownych hollywoodzkich komedii na bogato. Jak ktoś nie lubi tego typu filmów to niech od razu sobie daruje. Szkoda nerwów i zaniżania ogólnej oceny filmu, który w swojej wadze piórkowej wypada całkiem nieźle. Tak, A więc wojna to film… fajny. Luzacki, kolorowy, z początku nudnawy, całkowicie głupi jak but z lewej nogi, ale mimo wszystko zabawny. Gdy dwóch tajnych agentów bierze się za podryw wykorzystując przy tym wszystkie najciekawsze zabawki CIA to nie ma opcji, musi być ciekawie. Humor, co jest w sumie dość zaskakujące, to największy atut tej produkcji. Co prawda A więc wojna serwuje go bardziej na zasadzie „miej człowieku banana na twarzy”, ale ma też swoje momenty, w których można roześmiać się pełną gębą.
W rolach głównych wystąpili Tom Hardy i Chris Pine. Przyznam, że z początku nie za bardzo mi do siebie pasowali. Do tego niestety trochę drętwo ‘aktorzą’, ale ostatecznie stworzyli bardzo fajny duet. Gorzej wypada Reese Witherspoon, która powiela samą siebie z jej masy poprzednich komedii. Ponownie gra sympatyczną, zakręconą, głupiutką blondyneczkę i ot wszystko, albo się ją lubi albo nie. Trochę jednak szkoda, że dwóch kozaków, którzy w wolnej chwili zabijają terrorystów, ugania się właśnie za głupiutką blondyneczką, zamiast babeczką z jajami wartą zatrzęsienia ziemi.
Nawiasem mówiąc akcji tu tyle co nic. I bardzo dobrze. Najwięcej czasu antenowego poświęcono męskiej przepychance dzięki czemu jest się z czego pośmiać, a akcja nie jest tylko zapychaczem i sztucznym wydłużeniem seansu. Poza tym sekwencje rozpierduchy zostały wybitnie beznadziejnie nakręcone. Nie wiem czy to taki trend, czy adhd montażysty, ale nagłe i bezustanne trząchanie kamerą połączone cięciami z częstotliwością minimum 100 razy na sekundę nie jest niczym przyjemnym dla oka. Sytuacje ratuje odrobinę dynamiczny, gitarowy soundtrack oraz to, że ów sekwencje są krótkie.
Czy warto obejrzeć najnowsza produkcję McG? Myślę, że tak. Czy warto w kinie? Można spokojnie zaczekać. Fajny, przyjemny film, zdecydowanie nie dla wyjadaczy ambitnego kina.
::::::::::::::::: 6+/10 :::::::::::::::::
No w końcu post! Człowieku... co się z Tobą działo?!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że film jest zjadliwy. Chyba skuszę się na ten seans :)
Pozdrawiam :*
To Ty żyjesz???
OdpowiedzUsuńFilm nie dla mnie, ale mam nadzieję, że teraz to taki porządny come back i zasypiesz nasz nowymi recenzjami :)
Pozdrawiam :)
Sie zobaczy na jak długo ten come back. Generalnie masa popcornu do opisania - z tego roku, poprzedniego.. i jeszcze poprzedniego.. :)
OdpowiedzUsuńNo zaskakujące :P poprosimy na długo bośmy stęsknione ;)
OdpowiedzUsuńNareszcie wrócił :) Trochę szkoda, że wybrałeś akurat "A więc wojna", a nie któregoś z Oscarowych gigantów, ale spoko :)
OdpowiedzUsuńFilm zobaczę chyba dopiero jak ukaże się w TV, bo Tom Hardy to jednak za mała zachęta so far.
łohoho! witamy z powrotem w blogosferze :) brakowało mi tego Twojego ciętego, lekkiego pióra ;) filmu nie widziałem i w najbliższym czasie nie planuję. pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWitam, witam :)
OdpowiedzUsuńZ tegorocznych Oscarów to ja widziałem wszystko, czyli nic :P A z poprzednich widziałem niewiele więcej :)
Film kozak :P
OdpowiedzUsuń