Flynn, uroczy awanturnik ścigany przez rozbójników, znajduje schronienie w opuszczonej wieży. Spotyka tam piękną i pełną temperamentu Roszpunkę, dziewczynę, której złote włosy mają magiczną moc. Żyjąca na odludziu księżniczka marzy, by poznać świat i przeżyć coś ekscytującego. Czarujący łotrzyk Flynn staje się jej przepustką do wolności.
Zapomnijcie o Pixarze - w Zaplątanych nikt nie naucza, nie poucza, i nie zmusza na każdym kroku do głębszych refleksji nad życiem. Zapomnijcie o DreamWorks - w Zaplątanych nie ma humoru na siłę, nie ma przesadnych nawiązań dla klasyków kina wymagających od widza znajomości nie wiadomo jakich filmów. Zaplątani to zwyczajnie… 100% Disney’a. Prosta, wzruszająca, romantyczna, ale przede wszystkim zabawna (a raczej odjazdowa) przygoda.
Co prawda pierwsze 5 minut musiałem przebrnąć trochę na siłę i nawet przez krótką chwilę zastanawiałem się czy aby na pewno dotrwam do końca. Chodzi, o to, że przygoda zaczyna się jak sentymentalno-miłosny musical. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie melodyjnie wyśpiewywanie banałów o tęsknocie i miłości w stylu mdłej Beaty Kozidrak (dziwne skojarzenie, prawda?) oraz pląsanie bohaterów po ekranie. Disney swego czasu był liderem w tego typu musicalach (w zasadzie jest nadal), ale przez chwilę czułem się za stary na tego typu bajeczki. Jednak później, proszę ja Was, później popłynąłem całkowicie.
Zaplatani, jak nietrudno się domyśleć, to opowieść o miłości, marzeniach oraz odwiecznej walki dobra ze złem. Siłą tej animacji jest przede wszystkim doskonały humor. Mamy tu zbuntowaną Roszpunkę, księżniczkę o gołębim sercu, która ma poważne zakusy na mistrza ciętej riposty (nie mylić z pyskowaniem, nie u Disney’a) oraz Flynna - człowieka w głębi duszy dobrego, ale na zewnątrz złodziejaszka i wygadanego babiarza od siedmiu boleści. Trudno tej pary nie polubić - Flynn rozbraja nieudolnymi umiejętnościami czarowania płci pięknej, Roszpunka z kolei niewiele z zalotów kuma, przez co ich dialogi potrafią rozbawić do łez. Oprócz głównych bohaterów jest jeszcze mały kameleon Pascal oraz biały koń Maximus, postacie które na szczęście porozumiewają się tylko i wyłącznie gestami i mimiką. Koń jest w tym przypadku absolutnym mistrzem - takie skrzyżowanie terminatora i zebry z Madagaskaru, którego perfekcyjnie wykalkulowane wyczyny rozłożą każdego. Trudno powiedzieć, która para jest bardziej śmieszna, bo tak naprawdę w Zaplątanych nie ma lepszych i gorszych - nikt nie powie, że postacie drugoplanowe znowu uratowały film. Najważniejsze, że Zaplątani to animacja całkowicie wolna od ciężkiego, dwuznacznego humoru. Fakt, w dialogach pojawiają się słowa z języka potocznego, jednak nie ma tu ani jednego żartu bardziej dla dorosłego, albo bardziej dla dziecka. Przyjęło się, że animacja powinna być uniwersalna, dla każdego, i animacja Disney’a taka właśnie jest, choć jest to zupełnie inny uniwersalizm od tego jaki znamy z konkurencyjnych filmów.
Poza tym w Zaplątanych jest mnóstwo widowiskowej akcji. Pościgi, walki, ucieczki - cały czas coś dzieje. Wszystko w bajkowej, czyli przesadnie kolorowej (jak to u Disney’a) oprawie graficznej. Animacja oczywiście perfekcyjna i trochę żałuje, że film obejrzałem w 2D bo było kilka momentów, które w 3D mogły robić wrażenie (np. klimatyczny tzn. romantyczny moment z lampionami). Również muzyka świetnie komponuje się z obrazem, szczególnie wstawki śpiewane. Muszę przyznać, że nie przepadam za musicalami, ale piosenki w Zaplątanych zupełnie nie przeszkadzają. Melodie i refreny łatwo wpadają w ucho, słowa są proste, a wykonanie naprawdę na wysokim poziomie. Tu warto wspomnieć o dubbingu - zaskakująco bardzo dobry (jeden z lepszych jakie słyszałem)
Reasumując, Disney przypomniał się w znakomitym stylu. Wyszedłem kina w tak dobrym nastroju, że nawet mróz i zawieje śnieżne nie robiły na mnie wrażenia. Ba, nawet jęczące i pałętające się między rzędami dzieci jakoś nie przeszkadzały mi w oglądaniu filmu (zwykle doprowadzają mnie do pasji). Może dlatego, że sam poczułem się jak dzieciak sprzed lat, który po tygodniowym wyczekiwaniu na niedzielną wieczorynkę w końcu mógł obejrzeć cokolwiek co zaczynało się od migoczących gwiazd nad zamkiem. Zaplątani przywołują wspomnienia (chyba każdy w niedzielę o godz 19 oglądał bajki) bo to prawdziwa klasyka Disney’a w nowoczesnym, ale nie przeładowanym fajerwerkami opakowaniu. Szczerze polecam, świetna animacja.
::::::::::::::::: 8+/10 :::::::::::::::::
Przekonałeś mnie, pewnie się wybiorę jeśli znajdę trochę grosza w portfelu. Szkoda, że nie ma wyboru dubbing czy napisy, bo wtedy poszedł bym na wersję oryginalną (ciekawi mnie jak zagrał Zachary Levi), ale to już byłby spory problem, żeby wprowadzić wybór 2D, 3D i do tego ścieżki dźwiękowe, to w końcu 4 wersje jakby nie patrzeć. A tak trochę offtopic - słyszałeś, że jest maraton "Powrotu do przyszłości" w Multikinach na początku stycznia?
OdpowiedzUsuńDługo się zastanawiałem czy nie wybrać się do kina na ten film, ale w końcu zrezygnowałem ze względu na mieszane opinie i zwiastun, który mnie jakoś za bardzo nie zachęcił. Po Twojej opinii zaczynam żałować.
OdpowiedzUsuńTom
OdpowiedzUsuńNa filmwebie znalazłem topic, w którym ktoś wychwalał angielską wersję, ale tylko w kwestii piosenek. Tak czy inaczej Polski dubbing naprawdę daję radę - młody Stuhr, a przede wszystkim nielubiana przeze mnie Julia Kamińska wyciskają ze swoich bohaterów multum pozytywnych emocji.
Jeżeli chodzi o maraton - jest 5 stycznia. Ponoć filmy po liftingu - lepszy obraz, dźwięk 5.1 i takie tam. Ale ja tą trylogie mam już na dvd więc jeśli już, to maraton zrobię w domu :) Swoją drogą ostatni maraton na którym byłem to 11 godzinna noc z Władcą Pierścieni. Szmat czasu temu.
Milczący
Jeszcze grają w kinach :)
Jeśli chodzi o 3D to... Nie polecam. Cienki, żal pieniędzy, sceny które proszą się o pokazanie w trójwymiarze są po prawdzie takie same jak i normalnie. A scena z lampionami... Zabójczo nienaturalna, a i na planów niewiele, bo tylko dwa lampiony rzucone do przodu. W każdym razie najlepsza z animacji Disney'a, byłem z 10 razy, i za każdym razem bawiłem się tak samo dobrze. Czekamy na DVD!
OdpowiedzUsuńHmm, a wydawało mi się, że animacje dają największą gwarancje na udany seans w 3D. Z drugiej strony ciesze się, że nic nie straciłem :)
OdpowiedzUsuń