Serial Drużyna A znam, a jakże (kto nie zna ten trąba, proste :) ), wspominam go z ogromnym sentymentem, ale nie jestem zatwardziałym fanem. Na szczęście, bo gdybym był to pewnie ze wściekłości chciałoby mi się wyć – film z serialem łączy tylko tytuł i jego charakterystyczna czcionka, nothing more.
Na pewno nie jednego interesuje to, o czym ten film jest. Przyznam, że też chciałbym to wiedzieć. Jak na odgrzanego kotleta przystało, dowiemy się jak to się wszystko zaczęło, choć nie radzę nikomu doszukiwać się tutaj jakiejkolwiek logiki (nawet śladowej). Z grubsza można powiedzieć tylko tyle, że fantastyczna czwórka, czyli Hannibal, Baracus, Murdock, Buźka sieją spustoszenie tam gdzie się pojawiają, nie bacząc na związek przyczynowo skutkowy. Tyle o fabule.
Drużyna A to przede wszystkim… drużyna. Największą porażką jest B.A. Baracus (Quinton Jackson), którego serialowy B.A. powaliłby samym spojrzeniem. Jackson wizerunkowo sugeruje jakieś umysłowe upośledzenie Baracusa, a do tego bryluje aktorstwem godnym 7% Megan Fox. Dałoby się to przeżyć, gdyby nie fatalny pomysł na samą postać – scenarzyści, doskonale wiedząc jakie skojarzenia budzi postać B.A. postanowili z niego zrobić rozkosznego misia i głupiutkiego jelenia jednocześnie. Kolejną pomyłką, już mniejszą, ale dalej pomyłką jest Liam Neeson w roli Hannibala. Nieszczególnie go lubię, bo w każdym filmie gra tak samo, z pompatyczną charyzmą przyprawiającą mnie o mdłości. Nie inaczej jest w Drużynie A. Może myślał, że wystarczy wsadzić w gębę cygaro i już będzie tym kultowym Hannibalem? To samo jest Bradleyem Cooperem w roli Buźki (wszyscy wiedzą, że to Buźka, a jednak wg. polskich napisów jest to Face – bo brzmi lepiej?). To nie jest Buźka, to Bradley Cooper (wiecie o co chodzi). Największą rewelacją jest Sharlto „Wikus” Copley w roli szalonego Murdocka. Nie jest to ten Murdock jakiego pamiętam, ale nowy zupełnie mi nie przeszkadza. Widać, że Copley doskonale bawił się na planie, może nawet wcale nie musiał grać. Te kilka momentów, czyli świetna parodia Bravehearta, podśpiewywanie „You spin me right round, baby right round” kręcąc się na wirniku helikoptera, czy tekst „Przepraszam, którędy na Berlin?” na pewno sobie zapamiętam. Prawdę mówiąc, Copley w dużej mierze ratuje cały film.
Poza lekko chybioną obsadą zawodzi jeszcze… wszystko inne. Drużyna A to chyba najbardziej, za przeproszeniem, oczojebny film jaki w życiu widziałem. Takie Ultimatum Bourneya wygląda przy tym jak bullet time w Matrixie. Montaż, nagłe zbliżenia i drgania kamery są tak gwałtowne, że większość rozpierduchy przypomina machanie „po oczach” włączoną latarką. Ten film podobnie jak wszystkie gry komputerowe, powinien mieć ostrzeżenie przed epilepsją. A i przed głupotą by nie zaszkodziło, bo stężenie durnych rozwiązań i zwrotów akcji jest nieprawdopodobne. Żeby nie było, nie oczekiwałem od tego filmu nie wiadomo czego, ale Drużyna A ma w sobie coś, co nie pozwala przymykać oka na niektóre pomysły. Obejrzyjcie sobie zwiastun - myślicie, że akcja czołgiem to przegięcie? Nawet nie przypuszczacie, jaki finał ma latanie czołgiem. Już nie wspominając o śmiechu wartej końcówce. Co prawda jest w niej namiastka widowiska, ale wrażenie „ależ to głuuuupiieee” jest kilka razy silniejsze.
Dajcie spokój, szkoda gadać. Głupie to, nudne i męczące strasznie. Myślałem, że moja tolerancja na bezmyślne kino akcji spokojnie wystarczy do tego, by dobrze się bawić, a tymczasem Drużyna A udowodniła mi, że jeszcze mam jakieś wymagania… (hehe). Jeżeli obejrzeć, to tylko ze względu na szalonego Sharlto Copley’a i Jessice Biel na którą mógłbym patrzeć dniami i nocami (ach, jak ona całuje w ostatnich minutach!:) ).
::::::::::::::::: 4--/10 :::::::::::::::::
Taa, już się nasłuchałam wcześniej od mojego brata narzekań i skowytów na ten film, ale dopiero teraz dowiaduje się, że wystąpił tu Sharlto Copley! - tak przy okazji, szkoda aktora! Nawet nie wiem, czy mam ochotę ten film obejrzeć. Sama obsada (oprócz Copleya, oczywiście)już mi nie odpowiada. Za Neeson'em też nie przepadam, ani za jego wieczną miną cierpiętnika, a tym bardziej irytuje mnie "popatrzcie jaki jestem fajny" Bradley Cooper. Występ Jessiki Biel też mnie nie przekonuje - ze zrozumiałych powodów :) Wy może macie na co popatrzeć, mnie to nie interesuje.
OdpowiedzUsuńA, czyli jestem trąba :) Obejrzałam może z 5 odcinków tego serialu =) ;P Pozdrawiam.
A ja wybieram się we wtorek na to, aczkolwiek nadal nie wiem czy iść na Drużynę A czy na Księżę Persji....
OdpowiedzUsuńJa natomiast z całej siły polecam ci "Toy Story 3". Fenomenalny. Piękne domknięcie genialnej trylogii. Cudowny film. Ah!
Więc jednak lipa? Ja chyba wybiorę się na "green zone", bo mam ochote na cos w stylu bourne'a :) Polecam filmy dokumentalne Tomasza Wolskiego :)
OdpowiedzUsuńunnami
OdpowiedzUsuńWybór prosty, bierz Ksiącia :P
Toy Story 3 na pewno zobaczę, ale najpierw muszę sobie przypomnieć jedynkę i dwójkę.
Alek
Chciałem iść na Green Zone, ale u mnie już nie grają (film zszedł z ekranów szybciej niż się pojawił, nie wiem dlaczego). A Panem Wolskim na pewno sie zainteresuje :)
lola,
OdpowiedzUsuńJak widziałaś 5 odcinków to spoko, ale gdyby były 4 to ulalaaaa, przechlapane :P
widziałem cały serial, a film kinowy 3 razy ( w kinie ) i nic mnie obchodzi co jedna osoba napisała na ten temat. Ważne jest to że dobrze się bawiłem. Ponarzekać da się na każdy film, a to jeszcze nie czyni nikogo fajnym. Oczywiście, że "Drużyna A" jest przeciętnym produkcyjniakiem, ale co to zmienia?
OdpowiedzUsuń