Zack Snyder konsekwentnie uderzał i uderza w esencję tego co w sali kinowej brzmi i wygląda najlepiej - audio-wizualny rozpierdziel. Zagorzali fanatycy kina ambitnego - Bergmana, Kubricka, Polańskiego i innych wielkich nie mają tu czego szukać. No chyba że traktują Snydera jako podstawka do bycia full profesionall - przyrównać popcorniarza do ww. reżyserów i powiedzieć, że Snyder to kompletne dno. Niemniej, pomimo mojej wielkiej sympatii do tegoż reżysera i jego slow motion style pozbawionego jakichkolwiek głębszych treści, muszę powiedzieć, że Sucker Punch to niewiarygodna słabizna. Snyder miał dać czadu… No i dał, jak krowa na beton.
W kwestii najbardziej charakterystycznej, czyli efekciarstwa, Snyder dał radę. Warto jednak zaznaczyć, że dać radę oznacza, że jest ok, a takie ok po tym co Snyder pokazał w poprzednich filmach już takie ok dla mnie nie jest. Ogólnie rzecz ujmując Sucker Punch to film po brzegi wypełniony walkami, wybuchami, strzelaninami, pościgami i wszystkim innym co na blue screenach wygląda najlepiej (a za co Snyder jest uwielbiany - przynajmniej przez tych, którzy idą do kina się “rozerwać“). Choreografia walk wypada momentami świetnie, montaż nie jest oczojebny, a akcję uzupełnia maaaaasa charakterystycznych zwolnień oraz przesadnych detalizacji różnych przedmiotów/sekwencji. W sumie można spokojnie powiedzieć, że w porównaniu do poprzednich filmów Snydera, w Sucker Punch akcji jest dwa, a może nawet trzy razy więcej. Problem w tym, że wygląda to wszystko ładnie, ale ani to grzeje, ani ziębi. Po pierwsze, wszystko już gdzieś było, po drugie, nawet w głupim, wysokobudżetowym mordobiciu trzeba uważać aby nie przegiąć z infantylizmem. Momentami miałem wrażenie, że ktoś tu garściami czerpie z kreskówek typu Dragonball co kompletnie nie wpisuje się w moje osobliwe wyobrażenie kina akcji. Za dużo tu nadnaturalnych zdolności, przewidywalności i walk na zasadzie “jeden na wszystkich”, które były dobre za czasów Chucka Norrisa.
Historia u Snydera zawsze jest na drugim planie, ale gdy za scenariusz odpowiada sam Snyder okazuje się, że ów historii nie potrzebuje wcale. Gdyby tak wyciąć śladowe ilości dialogów i wszystko inne co odpowiada za jakiś tam związek przyczynowo skutkowy to mielibyśmy do czynienia z nudnym jak flaki teledyskiem. A tak, dzięki wizjonerstwu Snydera jest i nudno i głupio. W telegraficznym skrócie historia ma się następująco: tleniona blondyna Babydoll zostaje umieszczona przez ojczyma w zakładzie psychiatrycznym i za pięć dni ma przejść zabieg lobotomii. Babydoll wariatką niby nie jest, ale od problemów ucieka w zdrowo porypany świat wyobraźni, w którym nie braknie smoków, nazistów, robotów, olbrzymów, a ona sama w spódniczce mini (coś na wzór mangi) biega z M14 i killuje wszystko co się rusza rozwiązując tym samym problemy w realu (zmyślne, prawda?). Dałoby się to łyknąć gdyby nie nieśmiertelność głównej bohaterki i pomysł na idiotyczne poszukiwanie 5 przedmiotów pozwalających na ucieczkę z zakładu psychiatrycznego. W grach komputerowych jasne zasady to rzecz normalna, a nawet bardzo pożądana, dlatego są tzw. tutoriale pokazujące co, kogo i w jaki sposób. Dzięki temu można szybko ogarnąć zasady rozgrywki i potem giercować przez pół nocy. W Sucker Punch sytuacja ma się niestety podobnie - po pierwszym przeniesieniu do świata wyobraźni wszystko staje się jasne, ale tu widz nie ma żadnego wpływu na dalszą akcje. Musi siedzieć i bezmyślnie lampić się na fajerwerki ze świadomością tego, że tak już będzie do końca filmu (5 przedmiotów, 5 światów, 5 walk) i niczego nowego nie zobaczy. Lipa, Snyder od razu rzuca na stół wszystkie karty, potem konsekwentnie tłucze idiotyczne poszukiwania (co jest tak interesujące jak zeszłoroczny śnieg), nie martwiąc się przy tym o fatalne dialogi i kompletny brak bohaterów - liczy się tylko 1,5 godzinna teledyskowa rozjebka, której zwyczajnie nie chce się oglądać do końca (bo i po co, i tak wszystko jest jasne). Trzeba przyznać, że w kinie akcji to jakiś ewenement - cały czas coś dudni, wybucha, akcja zapiernicza jak głupia, a z nudów można sobie flaki powypruwać.
Słów kilka elemencie drażniącym, ale i zarazem bardzo udanym, czyli o muzyce. Do tej pory często odsłuchuje poszczególne kawałki (szczególnie Sweet Dreams) i muszę przyznać, że to jeden z ciekawszych i dynamiczniejszych soundtracków, jakie dane było mi posłuchać. Problem w tym, że ów muzyka w moim odczuciu kompletnie nie pasuje do filmu. Nigdy nie lubiłem w muzyce filmowej utworów śpiewanych bo wg mnie jest to zwyczajnie ‘mało filmowe’ i zabija klimat. Oczywiście, w przeróżnych komediach, animacjach zdaje to egzamin, pod warunkiem, że jest to jeden/dwa utwory obrazujące jakiś ciekawy motyw (taki przerywnik na złapanie oddechu). W Sucker Punch filmowy klimat zabijają zbyt charakterystyczne wokale, które nijak nie komponują się z akcją. Wszystko sprawia wrażenie “na siłę zajebistego”, tak jakby sponsorem podkładu muzycznego było MTV promujące nowe gwiazdy muzyki POP. Co ciekawe, w momencie najbardziej odjechanej sekwencji, w której to babeczki po kolei eliminują zastępy robotów, a wszystko sprawia wrażenie “pociągnięcia jednym ujęciem” w tle słychać ryczące chóry, które do dynamicznej rozpierduchy pasują jak pięść do oka (chyba właśnie w tym momencie powinna dudnić jakaś szpanerska melodyjka - tak jak przy walce Neo z oddziałami specjalnymi w pierwszej części Matrixia)
Cóż, wg mnie Snyder zaliczył mega wtopę i nie sądzę, aby wersja reżyserka miała tu cokolwiek zmienić (ponoć ma rzucić nowe światło na całą fabułę i w ogóle pozamiatać - jasne..). Sucker Punch to film rzeczywiście dynamiczny, widowiskowy, ale nie bez powodu teledyski na MTV trwają 4 minuty, a nie 1,5 godziny. Wniosek dla mnie jest oczywisty - ze Snydera taki scenarzysta jak z braci Mroczków aktorzy. Mam nadzieję, że jego następne filmy nie będą jego autorskimi pomysłami a jeno adaptacjami - książek, gier, czegokolwiek co nie będzie podpisane jego nazwiskiem. I świat znowu będzie piękny.
::::::::::::::::: 3+/10 :::::::::::::::::
"Na siłę zajebisty", idealne określenie. Snyder niech lepiej podejmuje się adaptacji, niż kręcenia swoich pomysłów, bo jak widać nie ma ich za dobrych. Nie spodziewałem się co prawda drugiego Watchemen, ale chociaż czegoś w miarę przyzwoitego.
OdpowiedzUsuńNie wspomniałeś o beznadziejnych głównych postaciach. Nie wiem czy to celowe, ale jak na film, w którego bohaterkami są skąpo odziane dupeczki, to są wyjątkowo mało sexy. Nie mówiąc o tym, że mają charyzmę kosza na pranie.
Kwestia muzyki - wszystko fajnie, ale czemu niektóre utwory zostały zmienione? "Sweet Dreams" Eurythmics, "Where Is My Mind" The Pixies - przecież w wersji oryginalnej brzmią lepiej i tak samo pasowały by do obrazu. Poza tym najlepszy utwór został użyty w trailerze, a było to "When The Levee Breaks" Led Zeppelin, które niestety do filmu nie trafiło.