13 marca 2010

Pozdrowienia z Paryża (2010 - kino)


     Głównymi bohaterami są James Reece (Jonathan Rhys Meyers ) i Charlie Wax (John Travolta). Ten pierwszy to lekko lalusiowaty agent marzący o prawdziwej akcji w terenie, a ten drugi jest już niemalże starą wygą tajnych służb. Jak nietrudno się domyśleć, pewnego kolorowego dnia ów panowie zostają partnerami. Fabuła? Ci dobrzy killują tych złych.



     Do tej pory Pierre Morel na swoim reżyserskim koncie miał zaledwie dwie produkcje. Jedna przeszła bez większego echa („13 dzielnica”), natomiast druga („Uprowadzona”) odniosła niespodziewany sukces, dzięki czemu Morel stał się nową nadzieją podupadającego kina akcji. Oczywiście jeden dobry film wiosny nie czyni, ale po obejrzeniu jego najnowszego filmu „Pozdrowienia z Paryża” nie mam wątpliwości - Morel doskonale wie, co jest esencją kina akcji.
     „Pozdrowienia z Paryża” to powrót do korzeni, prawdziwy old school w nowoczesnym wydaniu. Wg mnie Morel, czy tego chciał czy nie, złożył swego rodzaju hołd dla filmów z przełomu lat 80/90 czyli epoki VHS. Akcja w „Pozdrowieniach” pędzi do przodu niczym wystrzelony korek od szampana, trup w starciach ‘jeden na wszystkich, wszyscy na jednego” ściele się gęsto, a słowo „mutherfuckers” występuje tak często, że powinno się znaleźć w podtytule filmu. Ilości głupot, jakie pojawiają się podczas kolejnych minut nie sposób zliczyć, a wszystkie rozwiązania fabularne oraz humor żółtodziób vs. stara wyga są do bólu schematyczne. Czy to źle? Nie, bo „Pozdrowienia z Paryża” ogląda się jednym tchem. Spodziewałem się kina akcji, dostałem to, czego chciałem, a że wszystko już było… No było, i co z tego. Przypomniały mi się czasy Szklanych Pułapek, Zabójczej Broni i ogólnie filmów z Eastwoodem w roli głównej. Super sprawa.
     Film akcji to oczywiście efekty specjalne, muzyka, montaż. W tej materii też jest dobrze – masa strzelanin, kupa ketchupu, wybuchające samochody i dynamiczna muzyka. Montaż nie jest za szybki, więc wszystko wygląda tak jak wyglądać powinno. Rozczarował mnie trochę pościg z pięknym Audi S8 w roli głównej (uwielbiam autka tej marki) - mogło być bardziej zaskakująco i wybuchowo. Poza tym, trochę męczące jest już oglądanie ograniczonego budżetu. W większości filmów w pościgu bierze udział jakaś fajna, nowoczesna fura i jakiś kompletny złom sprzed 15 lat. Wiadomo, że pierwsza fura to czysty marketing – „włos z głowy spaść jej nie może”, bo koszta za duże, a jeśli już dochodzi do kasacji to kierowca obowiązkowo musi wyjść z tego cało (żeby było, że samochód bezpieczny). Natomiast stara fura z reguły ulega widowiskowemu rozczłonkowaniu :) Zakończenie „Pozdrowień” też kiepskie, bo granica głupoty została nieznacznie przekroczona.
     W „Pozdrowieniach…” główne skrzypce gra oczywiście pulpetowaty John Travolta. Lubię go, ale pomysł na obsadzenie go w głównej roli uważam za lekko chybiony. Dramatu nie ma, w końcu się do niego przyzwyczaiłem, ale nie zmienia to faktu, że jakoś w tych swoich „mutherfuckers” wypadł piskliwie i średnio wiarygodnie. A i w scenach akcji widać, że montażyści musieli się przy nim trochę napocić. Jonathan Rhys Meyers też jest średni, ale z czasem, podobnie jak do Travolty, idzie się do niego przyzwyczaić. Poza tym w filmie zobaczymy polski, niewątpliwie bardzo ładny akcent, czyli Kasie Smutniak. I to nie w roli kierowcy, barmanki czy scenografii, a w obszernej roli drugoplanowej. Bardzo miło mi się na nią patrzyło, oby jej się za wielką wodą poszczęściło.



     Przy takich filmach popcorn i cola smakują najlepiej, a mózgownica odpoczywa w najlepsze. Przyznam, że dawno nie bawiłem się tak dobrze na czymś tak bezmyślnym. Morel ma dryg do kina akcji, udowodnił, że ”Uprowadzona” nie była dziełem przypadku i pozostaje teraz czekać na kolejną rozpierduchę, która, mam nadzieję powstanie (nie miałbym nic przeciwko kontynuacji). Na koniec chciałbym jeszcze wspomnieć o tłumaczeniu filmu. Wiadomo, że nasi „są w tym dobrzy” i zwykłe „fuck” w najlepszym wypadku tłumaczą na „kurczę”. Natomiast tłumacz „Pozdrowień” nie żałował sobie i wulgaryzmy wcisnął nawet tam gdzie w oryginale ich nie ma („love is a shit” – „miłość zawsze nas robi w chuja” :)).

::::::::::::::::: 7+/10 :::::::::::::::::


+DODAJ KOMENTARZ - ZOBACZ KOMENTARZE+

6 komentarzy:

  1. No to tłumacz pojechał po bandzie! Nie znałam ich z tej strony :) Ja "Pozdrowienia..." sobie darowałam. "Uprowadzona" rzeczywiście była niezła, ale jak dla mnie to za mało, żeby jakoś bardziej skupić się na działalności filmowej Morela. Oglądając fotosy i Taravoltę, przypomina mi się od razu "Metro strachu", a raczej nie jest to coś, co chciałabym zachować w swojej pamięci na dłużej, więc nie skuszę się mimo całkiem zachęcającej recenzji. Pozdrawiam :]

    OdpowiedzUsuń
  2. Hymm no obejrzałbym porządnego jak za lat 80. "akcjonera" (jak piszesz- , oglądającego się "jednym tchem") , bo tych ostatnio raczej deficyt w kinach.
    Choć obawy mam podobne co Lola (bo zwykle Travolta-Pulp Fiction= zły Travolta), to chyba się skuszę, bo recka przekonująca
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. @milczący:
    Są takie strony, "portale" filmowe, na których są ustawione automaty kopiujące treść z rożnych blogów i serwisów filmowych (wpisy ściągają przez RSS). Takiej strony nikt nie prowadzi, aktualizuje się sama, google to jakoś indeksuje, a właściciel zarabia na reklamach (w teorii). Z reguły taki automat kopiuje tylko fragment z odnośnikiem do źródła, ale w moim przypadku znalazłem kilka stron które kopiują wszystko jak leci. Właściciele mnie olewają, więc nie pozostało mi nic innego jak w treści notki zawrzeć krótkie info o kradzieży tekstu z odnośnikiem do oryginału... (walka z wiatrakami, ale co tam)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wygląda w porządku, do tego zachęca mnie fakt, że film przypomina te z epoki vhs. Travolta nawet w trailerze mi nie pasuje. W sumie w głowie mam wypaloną jego rolę z Pulp Fiction i chyba w innej postaci jest dla mnie nie do przyjęcia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Utwierdziłeś mnie w przekonaniu, że nie chcę tego filmu widzieć :P Ja za kinem akcji aż tak bardzo nie przepadam, a jeśli już, to musi mieć w sobie coś oryginalnego. Tego typu odgrzewane kotlety, choćby nie wiem jak dobre, nie są jednak dla mnie. No i Travlotę darzę pewną sympatią, więc jego obecnych poczynań wolę nie oglądać, nie chcę sobie psuć o nim opinii ;)
    Pozdrawiam,
    Pawcio

    OdpowiedzUsuń