15 listopada 2008

DUENGON SIEGE (2007 - dvd)


     Filmów z akcją osadzoną w świecie fantasy powstało tyle co przysłowiowy kot napłakał. Do 2001 roku produkcji tego typu było bardzo mało i do tego na nienajlepszym poziomie. W 2001 roku wyszła pierwsza część "Władcy Pierścieni" i wtedy rozpoczął się bum na fantasy. Pojawiły się całkiem niezłe ekranizacje Narnii, trochę gorsza Eragona ale umówmy się - "Władca Pierścieni" wysoką zawiesił poprzeczkę i póki co nie ma sobie równych. Natomiast świat fantasy dalej jest dość egzotycznym tematem i każdy nowy film tego typu jest swego rodzaju gratką dla fanów baśniowych historii.
     "In the Name of the King: A Dungeon Siege Tale" (lekko przydługi tytuł) jest jedną z ostatnich produkcji która przenosi nas w świat magii i miecza. Regułą już jest, że filmy tej kategorii nie rodzą się w głowach reżyserów/scenarzystów tylko są na podstawie "czegoś". Albo komiksu, albo książki a w tym konkretnie przypadku na podstawie niezłej gry komputerowej "Dungeon Siege".
     Akcja dzieje się w królestwie Ehb i opowiada historię człowieka zwanego Farmerem. Gdy jego syn zostaje zamordowany a żona porwana Farmer wyrusza w drogę pełną przygód aby odnaleźć ukochaną i pomścić śmierć syna. Jak się później okaże ma on również zobowiązania wobec królestwa które jest w stanie wojny.


     Fabuła jest prościutka i próżno szukać w niej jakiejkolwiek oryginalności a miejscami nawet logiki. Maksymalnie przewidywalna z klasycznym motywem "od zera do bohatera" który może kilkanaście lat temu sprawdzał się całkiem nieźle ale w tej chwili po prostu wieje nudą. Bohaterowie są bezbarwni zarówno w warstwie fabularnej (jeszcze tak drętwych dialogów nie widziałem) jak i aktorskiej - istne drewna (zero emocji) mimo zaskakującej obsady. I tu trzeba kilka słów więcej powiedzieć bowiem jak już wcześniej wspomniałem scenariusz jest tragiczny a mimo to na ekranie nie brakuje większych bądź mniejszych gwiazd.
     I tak w roli głównej mamy wschodzącą gwiazdę kina akcji Jason'a Statham'a. Pojawia się również Ray Liotta - regularny filmowy psychopata (w tym przypadku też gra maga-pomyleńca) i John Rhys-Davies znany z serialu "Sliders" czy też z roli Gimlego we "Władcy Pierścieni". Poza tym zobaczymy Hellboya czyli Rona Perlmana, Terminatorkę czyli Kristanne Loken a nawet małą legende kina amerykańskiego czyli samego Burta Reynoldsa. I powiem szczerze, że pierwsze 10min ogląda się z nadzieją na przyjemne, lekkie kino ale każda kolejna minuta budzi irytację, zażenowanie a w końcu nudne oczekiwanie na koniec (który i tak wiadomo jaki będzie).
     W warstwie wizualnej jest o niebo lepiej. Co jakiś czas na ekranie widać naprawdę przyjemne widoczki. Poza tym, miejscami całkiem niezłe, dynamiczne ujęcia i.. w sumie tyle z dobroci.. Kilka słów należy powiedzieć też o walkach - bo przecie jest to domeną fantasy. Jest ich dużo ale ich realizacja niestety pozostawia wiele do życzenia bowiem wszystko zostało przedstawione bez żadnego polotu. Po prostu zwykłe, mało widowiskowe mordobicie w towarzystwie mało efektownych efektów specjalnych.
     Ale to dalej nie koniec "rewelacji" bowiem całości tej, co tu dużo mówić kiepskiej produkcji przygrywa FATALNA muzyka która od pierwszej minuty dosłownie kłuje w uszy. Gra wtedy kiedy grać nie powinna, obrazuje emocje których w danej chwili nie powinna obrazować a ponad to, mimo braku motywu przewodniego ciągle gra to samo! Nie wiem skąd się urwał kompozytor ale musiał to być muzyczny analfabeta.



MOJA OCENA: 2/10 - ZŁY

     Reasumując, ten film to takie solidne kino klasy C. Gdyby wyszedł na VHS spokojnie uznałbym tą produkcję za dobrą. Ale to kinowy film z 2007r. a to w jakiś sposób zobowiązuje... Niestety, kompletna klapa.
Jeszcze gwoli niepotrzebnego wyjaśnienia film ten obejrzałem z jednego powodu.. O reżyserze tego filmu (Uwe Boll) naczytałem się rzeczy niestworzonych (polecam poczytać portale filmowe) i powiem szczerze, że właśnie ze względu na te wszystkie opinie postanowiłem obejrzeć jego jeden film. Aby się przekonać. No i się przekonałem.. :) Mam nadzieję, że inni uwierzą na słowo i darują sobie tą "przyjemność". Swoją drogą Uwe pod wieloma względami jest jedyny w swoim rodzaju..
- jako jedyny ma fatalną opinie wśród krytyków filmowych
- jako jedyny jest wyśmiewany przez innych reżyserów
- jako jedyny znienawidzony jest przez miliony graczy komputerowych na świecie (Uwe ekranizuje tylko i wyłącznie gry komputerowe - rzecz jasna te najlepsze)
- jako jedyny kręci filmy które finansowo się nie zwracają (żadne!)
- jako jedyny leje się na ringu z fanami którzy mają go za kompletne beztalencie
- jako jedyny dostaje dziennie tysiące złotych rad "Uwe, przestań, zostaw kino w spokoju"
Ale Uwe jest twardy i ciągle kręci nowe, coraz droższe filmy. (film który dzisiaj opisałem miał budżet ponad 60mln dolarów..)

1 komentarz:

  1. keee?? to jest film Uwe Bolla? o nie to już go nie obejrzę. Oglądała większość jego filmów i niestety ja też uważam go za beztalencie. Nie wiem czemu, ale jego filmy są jakieś takie płytkie. Nie potrafi stworzyć odpowiedniego klimatu do tego rodzaju filmów, a przecież można byłoby zrobić z nich całkiem fajne produkcje. Dungeon Siege jeszcze nie widziałam, ale mam go na płycie. Może kiedyś, ale wątpię.
    zapraszam na najnowszą notkę z The Rockiem w roli głównej.
    filmy-wedlug-agniechy.blog.onet. pl
    pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń