Idąc do kina miałem już o filmie "Wanted" pewne pojęcie. Trochę czytałem, widziałem zwiastuny i wszystko wskazywało na to, że zapowiada się solidna adrenalina, akcja, sensacja i przede wszystkim widowisko. Mało myślenia, kupa dobrej zabawy. Innymi słowy - nakręciłem się :) Miałem nadzieję ale niestety film, mimo sporej ilości efektów i niezłej obsady okazał się przeciętny i nie wywołał u mnie efektu "wow, wypas!" jaki wywołał u mnie zwiastun.
Historia jest prosta do bólu ale nie oszukujmy się, w takich filmach nie o fabułę chodzi więc nie będę się długo nad nią rozwodził. Wnerwiony życiem młody Wesley Gibson dowiaduje się, że jego zaginiony ojciec w rzeczywistości jest zawodowym zabójcą. Kiedy ojciec zostaje zamordowany, syn zostaje zwerbowany do organizacji, która wyszkoliła jego ojca. Tam wmawiają mu, że jako syn tego najlepszego zabijanie ma we krwi i zaczynają długi trening młodego aby mógł godnie zająć miejsce ojca i zabić jego mordercę. Co ciekawe, organizacja posiada krosno które typuje kolejne cele dla zabójców. Nikt nie wnika kim są cele i dlaczego mają zginąć. Przyświeca tylko jedna idea - zabijają po to aby zapobiec większym przestępstwom. Coś na kształt Raportu Mniejszości tylko tam nie zabijali a aresztowali (bardziej cywilizowany sposób :).
Już w pierwszych minutach zaczął mnie drażnić aktor James McAvoy grający głównego bohatera Wesley'a Gibson'a. Wg mnie obsadzenie go w tej roli było mocno chybionym pomysłem. W pierwszej części filmu poznajemy wspomnianego już Wesley'a Gibson'a jako urzędasa nieudacznika. Prowadzi nudny, depresyjny tryb życia (praca, sen), świat wokół niego jest gówniany, otaczający go ludzie to bydło a jego najlepszy kumpel bzyka jego przygłupią dziewczynę. Sytuacja nie do pozazdroszczenia zwłaszcza, że następny dzień będzie dokładnie taki sam jak poprzedni. I w tej roli McAvoy był po prostu drewniany. Tą całą depreche podkreślały zdjęcia w wyblakłych kolorach, montaż, muzyka ale sam McAvoy swoim wizerunkiem i narracją psuł cały efekt. Po prostu nienaturalny w tej swojej beznadziejności. Tak jakby grał rolę której nie przemyślał a tylko wysłuchał wskazówek jak mniej więcej powinien się przed kamerą zachowywać. Gdy w końcu okazuję się, że w żyłach Wesley'a płynie krew zabójcy i zostaje zwerbowany do bractwa zrzeszającego najlepszych kilerów, film powinien ruszyć z kopyta ale McAvoy skutecznie hamuje całą akcje. Swoją grą ucznia, potem twardziela, swoim piskliwym głosem i tragicznymi minami którymi co chwila strzela z ekranu. I niestety mimo kolejnych lecących minut nie przekonał mnie do siebie.
Aczkolwiek muszę przyznać, że scena w której Wesley przygaduje swojej grubej szefowej a następnie z impetem rozbija klawiaturę o głowę swojego kumpla to jedna z najlepszych scen z całego filmu. W tym właśnie momencie pomyślałem "NO! Wreszcie zaczyna się film!" ale niestety. Sytuacje odrobinę ratuje Angelina Jolie która szkoli McAvoy'a. Nie ukrywam, że ją po prostu lubię więc złego słowa o niej nie powiem :P Taka typowa dla niej rola - niewiele powiedzieć, spuścić wpierdziel facetowi a potem uśmiechnąć się w jej charakterystyczny rozbrajający sposób, kurwikami w oczach zaświecić i czego chcieć więcej? Sexapil ma nieziemski, ba! Nawet gołym tyłkiem zaświeciła więc żyć nie umierać :P
W każdym razie, pomijając już James'a McAvoy'a który nie przypadł mi do gustu brakuje mi w tym filmie podstawowej rzeczy. Film akcji a tej akcji niestety niewiele. Oczywiście od początku do końca cały czas coś się dzieje. Scen przegadanych jest niewiele bo ciąglę się tylko gonią i strzelają robiąc przy tym sporo niepotrzebnego hałasu.
I ok, tego się właśnie spodziewałem, tego od filmu wymagałem ale wg mnie wszystko to naćkane bez smaku i bez sensu. Co gorsza, w niektórych momentach odniosłem wrażenie jakoby twórcy silili się na jakieś oryginalne rozwiązania coby przypadkiem nie powielać już istniejących w innych filmach rozwiązań. Nie wyszło to najlepiej. Najgorszy moment to ten w którym Angelina kładzie się na masce pędzącego Vipera który z kolei nie może uciec jadącej, rozlatującej się furgonetce.. Lubie widowiska ale niech to nie będzie.. głupie. Wątek szkolenia głównego bohatera ciągnie się jak przysłowiowy glut z nosa.. ile można? Żeby jeszcze go rzeczywiście czegoś uczyli.. Myślenia, taktyki, sztuk walki, kondycji, kierowania samochodem.. strzelania. No żebym mógł uwierzyć, że to są rzeczywiście zabójcy a nie jakieś patałachy którzy strzelają pogibanymi kulami bo to SF. Leją sie po mordach, krew się leje litrami i po 40min takiego mordobicia mamy super zabójcę.. No nie tędy droga..
Efekty są niezłe, ale niestety spora część efektów to mało ciekawa wizualnie animacja komputerowa. I lipa bo zamiast zrobić porządną filmową rozpierduchę sięga się po komputer aby zrobić coś niemożliwego. Jednym się udaję innym nie. Tutaj się nie udało, a przynajmniej nie w takim stopniu jakim bym chciał. Wg mnie komputer jest za bardzo widoczny (choćby wspomniany już pościg Vipera czy rozpierducha z pociągiem..) co szczerze mówiąc psuje przyjemność oglądania takiego pościgu. Ogólnie, pozostał lekki niesmak.
Muzyka podobnie jak reszta. Niby pojawiają się czasami watki przyspieszające akcję, niby coś gdzieś tam ciągle brzdąka ale kurde.. Gdzie dynamika? Gdzie akcja? No brakuje tej adrenaliny, tego czegoś co powoduje zacieranie rąk i myśl "no to teraz będzie rozpierducha, yeeahh!!". Gdzie ta akcja w akcji?
Film miły dla oka, sporo efektu bullet time (stąd chyba porównania do Matrixa) czyli zwolnień w najlepszych momentach tak aby można było dokładnie przyjrzeć się jak komuś flaki na wierzch wychodzą :P Ale tak jak mówię, brakuje tego czegoś, tego ducha adrenaliny która zapiera dech.
Reasumując, coby nie mówić miło spędzony czas w kinie ale beż zadnego "ach, och, ech". Przeciętaniak w którym jest na co popatrzeć, coś się dzieje ale rewelacja to to nie jest chociaż na pewno kupię na dvd. Bo ot na deszczowe dni w sam raz :)
::::::::::::::::: MOJA OCENA: 7/10 - DOBRY :::::::::::::::::
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz