Sean Flynn ma 27 lat i jest synem Kevina Flynna (Jeff Bridges). Poszukując przyczyny nagłego zniknięcia swojego ojca, zostaje wciągnięty do cyfrowego świata, w którym jego ojciec żył przez ostatnie 25 lat. Wraz z lojalną powierniczką Kevina, Quorą (Olivia Wilde), ojciec i syn wyruszają na wyprawę przez zaawansowany i nadzwyczaj niebezpieczny cybernetyczny wszechświat.
Nie dalej jak wczoraj obejrzałem sobie Tron z 1982r i trochę się wymęczyłem (nie wspominając już o przysypianiu). Niestety trudno powiedzieć, że czas, w tym przypadku ponad 20 lat, nie zrobił na tej produkcji żadnego wrażenia. Zdaje sobie sprawę, że te kilkadziesiąt lat temu film na pewno powodował opad szczęki, ale kultowym dziełem jednak bym go nie nazwał. Ot ciekawostka SF, która kolorowymi efektami specjalnymi potrafi zamęczyć oczy (przynajmniej moje). Sama historia też mnie jakoś specjalnie nie porwała, chociaż trzeba przyznać, że pomysł na żywe programy w cyberprzestrzeni był całkiem oryginalny. Tak czy inaczej, sięgnąłem po oryginał aby przekonać się “z czym to się je” i czego mogę spodziewać się po kontynuacji. Bo prawdę mówiąc zwiastuny, jakkolwiek będące estetyczno-dizajnerskim wypasem, jakoś niespecjalnie obudziły we mnie przekonanie “must see”. Po obejrzeniu oryginału niewiele się zmieniło, tak więc do kina wybrałem się zupełnie na luzie, aby sobie… popatrzeć.
Niewątpliwie największą zaletą filmu jest klimat na który składa się kilka elementów.
Po pierwsze muzyka Daft Punk - po prostu świetna. Chociaż momentami część instrumentalna dość mocno przypominała mi Hansa Zimmera (szczególnie z Incpecji i Mrocznego Rycerza), a części elektronicznej czasami brakowało odpowiedniego kopa (tak aby wgniatało w fotel) to uważam, że obok wspomnianej Incpecji jest to najciekawszy i najbardziej klimatyczny soundtrack jaki w tym roku słyszałem. Dźwięki samej czołówki wywołują dreszcze, ale i w trakcie filmu niektóre dźingle (przypominające muzykę z gier na Atari, Commodore i później Amigi) są tak bezbłędnie wkomponowane, że dostarczają masy audiofilskiej satysfakcji. Muszę przyznać, że nagłośnienie w IMAXie w którym miałem przyjemność oglądać film, przy elektronicznym transie po prostu powala - dźwięk krystalicznie czysty, dobiegający zewsząd, przenikający widza - re_we_la_cja. Poza tym ogólne udźwiękowienie filmu, czyli tak naprawdę czegoś co trudno zdefiniować dźwiękiem (w końcu to sieć komputerowa), stoi na bardzo wysokim poziomie.
Po drugie - kolorystyka, efekty specjalne i montaż. Skromne kilka minut filmu ma miejsce w świecie realnym ukazanym w 2D (z czego twórcy tłumaczą się na samiutkim początku filmu), reszta dzieje się w biało-niebiesko-czerwonym cyfrowym świecie 3D. Samo 3D nie powala, co może trochę dziwić - przy takim filmie, w którym akcja ma miejsce w cyberprzestrzeni można było pokusić się o coś bardziej… szpanerskiego? Nic z ekranu nie wyłazi, ale i tej ‘wklęsłej' przestrzenności jakoś tak niewiele. Być może wynika to z tego, że film prezentuje się dokładnie tak jak na zwiastunach - nie jest przeładowany kolorystycznie, nie ma zapierających dech w piersiach widoków (no, może ze dwa były), jest praktycznie pozbawiony masy detali, które były np. w Avatarze. W Tronie wszystko przypomina smugi albo szkło - praktycznie wszystkie elementy świata są albo przeźroczyste, albo neonowe w niebieskich lub czerwonych tonacjach. Jednak mimo kiepskiego efektu 3D świat Tronu ma swój urok, a w połączeniu z elektroniczną muzyką… frapuje. Jednak tego, że obraz był za ciemny już nie przepuszczę. Nie rozumiem, jak film przeznaczony pod 3D może być nie przystosowany do tej technologii? Przecież to nie jest pierwsza tego typu produkcja, od dawna wiadomo, że okulary przyciemniają. Przyznacie, można się porządnie wnerwić, zwłaszcza jak człowiek zdejmie okulary i zobaczy jakich znaczących kontrastów nabiera obraz… Wracając do akcji - tej jest całkiem sporo i trzeba przyznać, że robi bardzo pozytywne wrażenie. Dobry montaż, świetne efekty, no i rewelacyjna muzyka - i like it. Szczególnie pierwsze 30 min czyli walki na dyski i wyścigi motorów to sekwencje, które cieszą oczy. Jedyne co mi się średnio podobało to odmłodzony o 30 lat Jeff Bridges (za to bardzo podobały mi się charakteryzację kobiet :) ). Wyglądał jakby wyciągnęli go z filmu Beowulf Roberta Zemeckisa. O ile w animacji podobieństwo do człowieka robiło duże wrażenie (wow, prawie jak człowiek), o tyle w filmie, bądź co bądź, fabularnym taki cyfrowo wymejkapowany delikwent zwyczajnie wyje (ech, no prawie jak człowiek, ale do ideału daleka jeszcze droga). Tak więc w kwestii komputerowego odmładzania Ciekawy przypadek Benjamina Buttona dalej nie ma sobie równych chociaż wypada odnotować, że w filmie Finchera sekwencji z odmłodzonym Bradem Pittem było znacznie mniej.
Można spokojnie powiedzieć, że audio-wizualna strona filmu jest praktycznie bezbłędna, bardzo klimatyczna i, jakby nie patrzeć, jedyna w swoim rodzaju. Co z resztą? Najłagodniej mówiąc, średnio. Scenariusz filmu infantylny (co było do przewidzenia), dialogi są ubogie (co też można było przewidzieć), postacie płaskie i bezbarwne (co też w sumie było do przewidzenia), ale najgorsze jest to, że podczas seansu… wieje nudą. Fabuła nie wciąga, nie angażuje, brakuje jej lekkości, dynamizmu, dobrej narracji, humoru, po prostu… jest nudna. Wyłączając teledyskowe sekwencje, których na szczęście jest dużo, nic się w tym filmie nie dzieje. Ani relacje ojciec-syn, ani relacje komputer-człowiek, ani ratowanie świata - nic nie zdaje tutaj egzaminu. Nie żebym spodziewał się jakiejś głębi psychologicznej, ale chociaż jakiejś namiastki przygody, odkrywania czegoś nowego. A tu nawet nie ma kogo polubić…
Cóż, Tron: Dziedzictwo nie powalił mnie, ale i nie rozczarował. Przyzwoita rozrywka, która momentami ociera się o audio-wizualny majstersztyk. Obejrzeć na pewno nie zaszkodzi, a jeżeli brać pod uwagę klimatyczną muzykę i efekty to jest to seans wręcz obowiązkowy. Mam jednak nadzieję, że nikt nie wpadnie na pomysł wyprodukowania kontynuacji.
::::::::::::::::: 6+/10 :::::::::::::::::
Słyszałem już dużo wcześniej, że największą gwiazdą tego filmu jest soundtrack Daft Punka, widzę, że to się mniej więcej zgadza, miałem okazje przesłuchać i rzeczywiście jest nieźle. Przejdę się z czystej ciekawości, nie spodziewam się rewelacji, bo oryginał też jakimś wybitnym dziełem nie był (o czym wspomniałeś). Tak naprawdę jak ktoś chce się dobrze zapoznać ze światem Trona, to polecam grę Tron 2.0, fps z 2003 roku, trudny jak diabli, ale wykorzystujący dużo fajnych pomysłów, do tego jest to swoisty prequel dla tej historii, ponieważ w grze musimy znaleźć kod programu Tron Legacy. Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńO komentarze inaczej się dodaje :D
OdpowiedzUsuńStrasznie żałuję, że w kinach nie leci w ogóle wersja 2D, bo faktycznie okularki potwornie przyciemniają obraz i bez nich wyglądałby on znacznie lepiej. Poświęciłbym nawet ten trójwymiar (którego było mniej niż się spodziewałem) właśnie na te żywsze kolory.
Nie wiem czemu, ale choć widzę oczywiste wady tego filmu, to nie mogę powiedzieć, ze mi się nie podobał i im dłużej o nim myślę, tym coraz łagodniej do niego podchodzę. Chyba po prostu blisko mi do takich klimatów :]
Pozdrawiam
Dziś oglądam starą wersję filmu, aby przygotować się na jutro na seans nowej. bo oczywiście zapomniałam sobie odebrać biletów z IMAXa wczoraj więc dopiero jutro mogę iść. o dziwo, bo bałam się, że w ogóle nie będzie miejscówek. ja tam liczę tylko na dobrą zabawę i widowisko.
OdpowiedzUsuń