Chyba każdy przynajmniej raz słyszał o kultowym serialu „Miami Vice” („Policjanci z Miami”) z Donem Johnsonem i Philipem Thomasem w rolach głównych. W latach 80 był to prawdziwy hit (również w Polsce), który doczekał się aż 111 odcinków. Swego czasu (a long, long time ago) ów serial oglądałem regularnie, ale pamiętam z niego tylko charakterystyczny theme Jana Hammera (ogólnie świetny soundtrack), białą marynarkę i czarne cabrio Dona Johnsona oraz genialny klimat przesadnie bogatego Miami. Ot tyle, ale wystarczająco dużo by zadrżeć na wieść o współczesnej kinowej wersji. I to nie od byle kogo, bo od producenta i scenarzysty oryginalnych ”Miami Vice” Michaela Manna (gość od „Gorączki”, „Informatora” i „Zakładnika”).
Mann zrobił coś, czego chyba nikt się nie spodziewał - nakręcił film, który niewiele ma wspólnego z kultowym serialem sprzed lat. Wszystko, co składało się na sukces oryginału zostało puszczone w niepamięć i zastąpione nowymi rozwiązaniami. A tak chciałem zobaczyć nocne Miami w opcji bajkowego american dream. Posłuchać muzyki z motywami Jana Hammera sprzed 20 lat. Poczuć ten specyficzny klimat tropikalnego światka przestępczego. Nic z tego, nawet główni bohaterowie, detektywi James 'Sonny' Crockett (Colin Farrell) i Ricardo Tubbs (Jamie Foxx) to nie to co kiedyś. Tamto „Miami Vice” i obecne to dwa zupełnie różne światy.
Mann zrezygnował z kolorowego american dream na rzecz mrocznego realizmu. Cały film wygląda jak z taśm policyjnych, a momentami montaż przypomina produkcje youtubowskie (chaotyczne ujęcia z ręki, tak jakby ktoś przez przypadek sfilmował strzelaninę). Efekt ten podkręcają cyfrowe kamery HD , których użyto podczas filmowania (świetna kolorystyka nocnych zdjęć). Atmosfera jest gęsta, mroczna i zimna, tempo akcji lekko ślamazarne, do tego podsycane niespieszną muzyką Moby’ego, Niny Simone oraz Johna Murphy’ego („28 dni/tygodni później”, „W stronę słońca”). Względem oryginału wszystko jest na odwrót, ale za to mamy do czynienia z klimatyczną produkcją podobną do „Gorączki” i „Zakładnika”. Może nie jest to takie „Miami Vice”, jakiego wszyscy się spodziewali, ale na pewno jest to kolejny typowo ‘mannowski’ dramat kryminalny pozbawiony jakiegokolwiek efekciarstwa. Klimat tej produkcji jest niesamowity i stanowi jej najmocniejszą stronę.
W latach 80 Micheal Mann uchodził za filmowca, u którego fabuła nie miała tak dużego znaczenia jak forma. Można powiedzieć, że był prekursorem stylu polegającego na przeroście formy nad treścią (to dzięki dopracowanej, pastelowej formie "Miami Vice" było hitem). Późniejsze, już pełnometrażowe produkcje pokazały, że Mann idzie z duchem czasu i potrafi zachować odpowiednie proporcje pomiędzy jednym i drugim (wystarczy ponownie wspomnieć tytuły ww. filmów). W „Miami Vice” z tymi proporcjami jest już gorzej, bo o ile do technicznej strony trudno mieć zastrzeżenia, tak do tej fabularnej znajdzie się już niejedno. Intryga niestety przeciętna – jest globalny narkobiznes, są tajniacy, coś poszło nie tak, pif paf i the end. Widać, że Mann starał się przedstawić ekstremalne warunki pracy zawodowych tajniaków oraz pokazać jak szybko zaciera się granica pomiędzy życiem prawdziwym, a tym alternatywnym. Mógł się jednak bardziej postarać, bowiem momentami wiało nudą. Szczególnie podczas dość obszernego wątku romansu pomiędzy Crockettem, a Isabell, który jest chyba najbardziej mało wiarygodnym romansem, jaki do tej pory widziałem (chociaż zakończenie niezłe). W gruncie rzeczy cała historia jest średnio wciągająca, brakuje trochę emocji, napięcia, a poza tym mogło być trochę więcej chemii pomiędzy głównymi bohaterami. Mannowi udało się uchwycić ich długoletnią współpracę, panowie dogadują się niemalże bez słów, ale żeby chociaż raz popatrzyli sobie w oczy, odłożyli na bok profesjonalizm i pokazali, że przynajmniej się lubią i sobie ufają (tylko pod koniec widać nić przyjacielskiego porozumienia). Średnio to wypadło. Jedyną sceną podnoszącą adrenalinę, angażująca widza w to, co dzieje się na ekranie jest akcja odbicia policjantki – zrealizowana po mistrzowsku. Szkoda, że to tylko jeden moment na cały film.
Reasumując, jako fan serialu jestem rozczarowany nową formułą. Jako fan Manna jestem zachwycony jego stylem, ale lekko rozczarowany niedopracowanym scenariuszem. Ogólnie, spory niedosyt, ale podobało mi się i z chęcią obejrzałbym kontynuację.
::::::::::::::::: 7-/10 :::::::::::::::::
Kilka słów o wydaniu DVD
CENA: 39.90
Format obrazu: 2,40:1
Dźwięk: DD 5.1 lektor, DD 5.1 + napisy PL
Wszystkie dodatki z polskimi napisami.
+ Miami & Beyond: Shooting on location
Materiał poświęcony lokacjom zdjęć. Wszyscy zachwalają i wychwalają konsekwentność Manna w dążeniu do jak największego realizmu. Ani Mann, ani nikt inny z ekipy nie mówi o kultowym serialu – zupełnie jakby nigdy go nie było.
+Miami Vice Undercover
Materiał poświęcony tajniakom – wywiady z prawdziwymi policjantami i eks tajniakami. Aby realizm był jeszcze większy Mann wysłał aktorów na prawdziwe akcje policji, a Colinowi zorganizowano inscenizację pertraktacji z bandytami, w której brał udział. Biedny nie zorientował się, że to „na niby” i trochę bidak się zdenerwował. Ani Mann, ani nikt inny z ekipy nie mówi o kultowym serialu – zupełnie jakby nigdy go nie było.
+Nonpoint "In the air tonight"
Teledysk
Tego się obawiałem. Że chemia między głównymi bohaterami właściwie nie istnieje. No cóż, nie widziałem, ale jakoś mi się nie pali, zwłaszcza po średnich "Wrogach publicznych".
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Oj oglądało się ów serial, oglądało ;)))Kto wie, może i o film zahaczę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Tak, "Policjanci z Miami", to dopiero był serial, ja chyba też nie przegapiłam żadnego odcinka - głównie ze względu na Dona Johnsona. "Miami Vice" nie widziałam, ale chyba mogę zaryzykować stwierdzeniem, że trochę nam się Mann wypalił ostatnio. Jego filmy nie przynoszą nadmiernego zysku, co trzeba przyznać, jest uzasadnione. Nie budzą one już tak dużych emocji. Niemniej jednak, postaram się w przyszłości ten film obejrzeć. Jestem fanką talentu Foxxa i chętnie zobaczę go w tej roli.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Serialu nie oglądałem, więc ciężko mi porównywać klimat obu produkcji, ale na pewno spodziewałem się czegoś innego. Oczekiwałem więcej (w zasadzie jakiegokolwiek) humoru, no i jakieś dobrej intrygi. Ale niestety w kwestii scenariusza zgadzam się z Tobą - było miernie, a co gorsza nieoryginalnie. Co do strony technicznej, to też jakoś do mnie nie trafiło, wspomniane youtubowskie ujęcia były jak dla mnie totalnie nieuzasadnione i nic nie wnosiły, a mnie w dodatku przypominały o tym, że to tylko film, więc ciężko się było mi wczuć w akcję. Ale ogólnie jeśli chodzi o akcję samą w sobie, to było ok :) Dlatego daję 5/10, za te kilka szybkich przejażdżek łódką i strzelankę na końcu ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Pawcio