1 stycznia 2013

Noc sylwestrowa z Multikinem

2013 rok zacząłem w 100% filmowo. To taka "kropka nad i" do noworocznego postanowienia o powrocie do blogowania. Fakt, takich powrotów w zeszłym roku trochę już było, niestety żaden nie wypalił i wcale nie jest powiedziane, że tym razem się uda. No ale Nowy Rok ma moc, więc jest nadzieja :)



A dzisiaj chciałem w telegraficznym skrócie (choć w rezultacie wcale nie takim krótkim) opowiedzieć jak to jest spędzić noc sylwestrową w kinie. Konkretnie w warszawskim Multikinie. Przed imprezą szukałem jakichkolwiek informacji o zeszłorocznych imprezach i coś tam nawet znalazłem, ale były to mocno lakoniczne informacje i właściwie nic się z nich nie dowiedziałem (poza tym, że nie warto :P). I po to właśnie ta notka - gdyby w przyszłym roku ktoś z Was chciałby w ten sposób spędzić sylwka to czytajcie i wiedzcie na co się porywacie.

Przyznam, że już kilka razy chciałem wybrać się na noc sylwestrową do kina, ale zawsze barierą nie do przeskoczenia okazywał się repertuar. Albo były to filmy, które zwyczajnie mnie nie interesowały, albo takie które widziałem i na powtórkę z rozrywki nie miałem ochoty. Jednak w tym roku repertuar był prawie idealny, bowiem w ciągu nocy obejrzałem Hobbita 3D, Nietykalnych i Skyfall, czyli tak naprawdę najlepsze (wg mnie) filmy roku (o których rozpiszę się kiedy indziej). A dlaczego "repertuar prawie idealny"? Bo do obejrzenia był również film Życie Pi w reżyserii Anga Lee, ale był wyświetlany w tym samym czasie co Hobbit i niestety trzeba było wybrać. Gdyby Życie Pi było wyświetlane w tym samym czasie co Nietykalni czy Skyfall to wtedy byłby to repertuar idealny, bowiem oba ww. filmy widziałem wcześniej więc niczego bym nie stracił. Ogólnie jednak dobór filmów na sylwka uważam za bardzo dobry.



Obawiałem się, że będzie za dużo ludzi. W kinie jest pewnie z 10 sal, w każdej po kilkadziesiąt miejsc (a w tych największych pewnie kilkaset) więc zwiastowało to tłumy, których osobiście nie znoszę. Z drugiej strony przyświecała mi myśl "kto na sylwestra chodzi do kina?". Okazało się, że wszystko odbywa się w jednej, największej sali więc siłą rzeczy tłumów nie było. Właściwie ludzi, pod względem ilości, było tak 'akurat'.

Pierwszy zgrzyt nastąpił już przy wejściu, bowiem aby się dostać trzeba było pokazać bilet, czyli wydrukowany samodzielnie w domu "świstek" formatu A4, lub tzw. QR kod na wyświetlaczu komórki. Ci co mieli wydruki wchodzili bez problemu, a ci co mieli QR kody stali, bo czytnik, którym obsługa próbowała odczytać bilety ni chu nie chciał działać. W rezultacie obsługa wpuszczała ludzi po okazaniu obrazka na komórce (czyli na upartego mógł wejść każdy).



Hol przystrojony był jakimiś balonikami, frędzelkami i innymi zwisającymi duperelami, które wyglądały.. tak jak wyglądały. No ale jesteśmy w kinie, jest ok. Czas przed i pomiędzy filmami umilał nam DJ i jego bombastyczna muzyka. Muzyka jak muzyka, taka "do pogibania się", ale ja nie wiem, czy gościowi słoń na ucho nadepnął czy ja jestem taki przewrażliwiony, bo grała tak głośno, że nawet głuchy usłyszałby JA! Uwielbiam ją!.

W cenie był wellcomedrink czyli pomarańczowy sok cappy z wódka i lodom oraz pasza w formie bufetu. Jedzenie nie było żadnym zaskoczeniem, całe menu było wypisane na ulotce, i chociaż takie coś jak krewetki smażone na maśle z dodatkiem grzybów, pieprzu chili i czosnku brzmi na papierze nieźle to była to niestety kuchnia turecka, czyli z założenia do bani. Dania wyglądały tak, jakby ktoś już je zjadł, potem zwrócił, przyklepał łyżeczką (tudzież jak kształtne kozie bobki z niespodzianką w środku) i bon appetit! A zupa jaka była! Dobra, ten opis już wam daruje :) W smaku to to było nijakie, równie dobrze mogliby napisać drewno z wiórkami kory posypane mchem i wyszłoby na to samo. Żeby jednak nie było, ludzie jedli, niektórzy dużo (może im smakowało, a może dlatego, że zapłacili to trzeba jeść), ale jak ktoś był kiedyś w Turcji, albo w Egipcie i przez tydzień, albo nawet dwa tygodnie posilał się jedzeniem hotelowym w opcji all inclusive to wie o czym mówię.

DJ grał ponoć przez cały czas więc można było wybrać - film albo tańcowanie (zdecydowana większość wybierała filmy). Cała impreza trwała od 19:30 do prawie 6 rano, przy czym warto zaznaczyć, że w cenie był tylko jeden drink z wódką podawany o 19:30 i lampka szampana (czyli taki typowy, jednorazowy plastikowy kubeczek wypełniony w 1/3 jakimś sikaczem). Oczywiście można było kupić cole - 10zł za litr, lub jakąś kawę za podobną cenę. Tu ciekawostka - zamawiam kawę lodową, przemiła pani przyjmuje zamówienie po czym odwraca się i spod lady wyciąga duży, gruby segregator w którym znajduje instrukcję (chyba nawet obrazkową) jak ów kawę przygotować :) Żeby jednak nie było, kawa najgorsza nie była. Poza tym  dodatkowo można było kupić alkohole, jakieś zimne ciastka, ale niestety nic na ciepło. Nawet popcornu!



Jeżeli chodzi o filmy - miałem małe obawy, bowiem nie było rezerwacji miejsc. Czyli kto pierwszy ten lepszy. Spodziewałem się efektu "chytrej baby z Radomia", ale o dziwo wszystko przebiegało kulturalnie i zawsze mieliśmy dobre miejscówki bez dodatkowych rękoczynów. W przerwach pomiędzy filmami wracało się na główny hol i albo zasadzało na resztki jedzenia albo wychodziło na parkiet (przerwy ok 45minut), albo podpierało ścianę (zdecydowana większość, choć na parkiecie też kilka osób podrygiwało). O godz. 00:00 wypijało się ekskluzywną lampkę szampana i w teorii zabierało do tańca - przynajmniej tak chciał DJ, bo większość w 5 sekundzie nowego roku wypełzła przed kino podziwiać sztuczne ognie puszczone gdzieś hen, hen miliony kilometrów dalej.

Zgodnie z planem miały się odbyć liczne konkursy, gry i losowania, podczas których miało być dużo atrakcyjnych nagród. Nie było żadnych konkursów, żadnych gier, było natomiast jedno losowanie kuponów, które wypełniało się przy wejściu - do wygrania był jakiś alkohol i... miesięczny karnet do fitness clubu... Czaicie? Na imprezie, z założenia filmowej, w kinie, przy największych hitach roku, do wygrania były wejściówki do fitness klubu. Żadnych plakatów, koszulek, gadżetów filmowych, nawet jednego karnetu na seans - tylko flaszka i fitness. Nic nie wygrałem, więc konkursy były podwójnie do bani :)

Ogólnie nie mogę powiedzieć, że było źle bo 80% czasu to jednak oglądanie filmów, a te były niczego sobie (no i przed filmem nie było reklam!). Nie zmienia to jednak faktu, że cała reszta wypadła zwyczajnie beznadziejnie. Ja szedłem na imprezę kinową i spodziewałem się filmowego klimatu, którego nie było wcale. Wg mnie DJa można było sobie darować, a zamiast tego w przerwach puszczać normalną muzykę klubową - na to samo by wyszło, bo DJ jako wodzirej imprezy był do bani, do tego zdarzało mu się puszczać polskie kawałki (typu "Baśka" zespołu Wilki) w oprawie disco polo co dla mnie jest wiochą i "wieje sandałem". Żadnych filmowych konkursów, ani w ogóle filmowych akcentów nie było. Jedzenie - cóż, zapewne byli tacy, którym smakowało. Ja o 5 rano wyszedłem głodny, bo to co było, było średnie, a na miejscu nic nie można było dokupić (nawet popcornu, masakra). Jak tak to zabraniają przychodzić z własnym jedzeniem, a jak się człowiek w końcu posłucha to potem umiera z głodu :)



Reasumując, filmy ok, cała reszta trochę tak "na odwal się". A wszystko za 190zł...od osoby.  Słownie:  Sto dziewięćdziesiąt złotych polskich. Poprawcie mnie, ale najdroższy bilet na enemef w Warszawie kosztuje 32zł... Pomijając nocne pokazy, 3 bilety do kina to ok 60zł, w weekendy ok 90zł, czyli górką ponad 100zł za udawanie imprezy sylwestrowej. W innych kinach w sieci Multikino noc sylwestrowa bez tych wszystkich dodatków typu najtańszy catering w mieście, jakiś DJ itp. była za ok 80-90zł i to wydaje się znacznie rozsądniejsza opcja (wiadomo, obsługa kina za darmo nie pracuje). Jednak olać kasę, najgorsze w tym wszystkim jest to, że filmy, owszem były, ale w ogóle nie była to impreza filmowa.

5 komentarzy:

  1. Dwa lata temu byłem na podobnym sylwestrze (także w Multikinie) i również nie wyszedłem z niego jakoś wielce zachwycony. Jedne co dobre to to, że bilety nie były aż tak potwornie drogie - nie pamiętam dokładnie ile zapłaciłem ale na pewno nie więcej niż 100 zł. Był welcome drink, podobny szampan i chyba jakiś poczęstunek. Całe szczęście oszczędzono nam dja. W porównaniu jednak do sylwestrów w tym i poprzednim roku było więcej filmów - w 6 salach leciały na przemian różne produkcje + dwa koncerty, więc nawet było w czym wybrać. Obejrzałem chyba 3 filmy i jeden koncert. W sumie nie było tak źle, choć również nie polecałbym na przyszłość nikomu.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Na takiej sylwestrowej imprezie to nigdy nie byłem, także się nie wypowiem, chociaż pani czytająca instrukcję do robienia kawy mnie rozbroiła w Twoim tekście:p No i z tym jedzeniem to mnie zaskoczyłeś, porażka na całej linii widzę, zapłacić i wyjść nie pojedzonym :|
    Generalnie ja czekam cały czas na reckę Skyfall, i teraz Hobbita też;) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam z ciekawością twego posta bo wybierałam się na tego sylwestra, z tym że do Krakowa - los mnie uchronił ale powiem ci, że spodziewałam się takiego scenariusza :/ byle zbić kasę po najmniejszej linii oporu. Może lepiej by taka impreza wyglądała w jakimś studyjnym?

    OdpowiedzUsuń
  4. milczący
    Zapomniałem, że można było jeszcze obejrzeć rok z życia Armina van Buurena - film puszczany równolegle do Nietykalnych i Skyfall. Ogólnie drogo i za drogo jak na jakość przerywników pomiędzy filmami. Może jakby impreza kosztowała ok 100zł to by mniej "bolało".

    szymalan
    Dziewczyny z baru były nieprzygotowane, kolejne zamówienia zapisywały sobie na karteczkach, potem wykreślały, potem pytały się ludzi "co kto zamawiał" - taki trochę sajgon był :) No ale próbowały, sylwka poświęciły na robotę, więc do nich pretensji nie mam, a do szefa, który nie ogarnął organizacji (olewka). A instrukcja totalnie mnie rozbroiła - ubaw był :P Recki, jak czas da, będą :)

    Izabela
    Multiplex czy kino studyjne - jak organizacja jest do bani to chyba nie ma to większego znaczenia. Chociaż w tym drugim zapewne łatwiej o ciekawszy klimat ze względu na filmy i ludzi, którzy do takich kin chadzają. Może kiedyś się wybiorę i sprawdzę na własnej skórze. A jeżeli chodzi o multikino - podejrzewam, że bardziej zadowoleni są ci co wybrali tańsze opcje za ok 90zł - tu już trudno byłoby cokolwiek zawalić. Ja nie skreślam sylwka w multikinie za rok (czy też w tym roku), po prostu pójdę (jeżeli w ogóle) na ten tańszy pokaz :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Niezła impreza. Żałuję, że mnie nie było

    OdpowiedzUsuń