Masa filmów, seriali, nawet parodii, które każdy z nas widział w tv po kilka razy. Byłem pewien, że legenda o Robin Hoodzie została definitywnie wyeksploatowana i nic więcej już dodać nie można. A jednak i na tego kotleta przyszła pora. Za odgrzewanie wziął się jeden z najbardziej znanych i lubianych (a także dochodowych) duetów, czyli Ridley Scott oraz Russell Crowe.
Jak na odgrzewanego kotleta przystało, nowy „Robin Hood” opowiada wszystko od początku, czyli poznajemy prawdę o tym, jak i dlaczego Robin stał się banitą wyjętym spod prawa. Rzecz jasna, historia Robina wg Scotta ma się trochę inaczej do tej najpopularniejszej z Kevinem Costnerem w roli głównej, ale z grubsza chodzi o to samo – from zero to hero. Zaskakujących wątków nie ma, finał jest znany praktycznie od pierwszych minut, a postacie są płaskie z wyraźnym podziałem na dobrych i złych, więc łatwo domyśleć się, kto i kiedy kopnie w kalendarz, a komu się upiecze. Generalnie wszystko jest na swoim, z góry ustalonym miejscu, ale... ta schematyczność nie przeszkadza. Nowa historia Robina została opowiedziana bardziej na poważnie, bardziej realistycznie, z odpowiednią dawką dramatyzmu, humoru, a także lekkiego romantyzmu (uff). Jeśli dodać do tego charyzmatycznego Russella „Maximus” Crowe w roli Robina, który w zbroi wygląda po prostu obłędnie, a także Cate Blanchettw roli Lady Marion to nie ma innej opcji, musi być dobrze i tak też jest (nawiasem mówiąc sporym dla mnie zaskoczeniem była obecność Marka Stronga! Powoli robi się z niego mega star..). Akcja może ciut za długo się rozkręca, ale w ogólnym odbiorze nie ma to najmniejszego znaczenia – film nie przynudza, jest dynamiczny i ciekawy.
Ridley Scott jak zwykle dba o to, aby jego filmy brzmiały i wyglądały dobrze. Muzyka momentami zbyt rycząca, ale ogólnie rytmiczna i naprawdę klimatyczna (szczególnie z delikatnymi fragmentami wokalnymi). Scenografia, czyli wszelakie zamki, miasta i wsie XIII-wiecznej Anglii robią bardzo pozytywne wrażenie (zwłaszcza Nottingham, prawie jak Shire :) ). Obraz został utrzymany w stonowanych kolorach (a nawet wyblakłych) podkreślających wojenny, a nie bajkowy klimat. Do tego walki i bitwy budzą mały podziw, szczególnie ta ostatnia, która wygląda niczym XIII wieczny „Szeregowiec Ryan” (choć warto zaznaczyć, że w całym filmie krwi jest tyle co kot napłakał). Ogólnie jednak, tak jak w kwestii fabularnej, tak i technicznej wszystko jest na swoim miejscu i... jest dobrze.
Ridley Scott zrobił swoje - nowy "Robin Hood" nie zaskakuje, nie zawodzi, to po prostu dobry film. Problem w tym, że ta pierwsza, pozytywna myśl odnosi się do wszystkich filmów, jakie Scott nakręcił po rewelacyjnym „Gladiatorze”. Niewątpliwie "twórca nie tylko Gladiatora" cały czas trzyma poziom i jest gwarancją dobrego, niegłupiego kina, ale z drugiej strony „apetyt rośnie w miarę jedzenia” i zwyczajnie chciałoby się czegoś więcej. Z każdą kolejną produkcją mam coraz większe wrażenie, że sukces „Gladiatora” był dziełem przypadku, a poprzeczka, którą Scott sam sobie zawiesił jest dla niego nie do przeskoczenia. Ciekawe, jak długo w zwiastunach i na plakatach nowych filmów będzie dopisek „film Ridley’a Scotta, twórcy Gladiatora”? Od premiery minęło 10 lat, a Scott dalej nie potrafi powtórzyć jego sukcesu. „Robin Hood” niestety tego nie zmieni, choć warto go zobaczyć bo.. to dobry film, ale tylko na jeden raz.
::::::::::::::::: 7/10 :::::::::::::::::
filmy tego typu to niestety nie moja bajka. Choć z biegiem czasu liczę na to, że zacznę się otwierać i na tego typu produkcje. pozdrawiam i zapraszam do siebie na "Szare Ogrody"
OdpowiedzUsuńJakiego "Gladiatora" znowu ? :D Dajmy spokój z tym przyzwoitym filmem przygodowym (polecam "Spartakusa"/"Ben Hurra").
OdpowiedzUsuńKiedyś Scott był wizjonerem kina (widział kto "Aliena" czy "Blade Runnera"?
o.O) , dzisiaj to najzwyklejszy wyrobnik nie wybijający się od kilkunastu lat z szeregu.
Robina zobaczę -nie dla Scotta- ale bo historyczne klimaty to moje porno
zdecydowanie. A, no i jest Cate :)
widzę, że Szymalan mnie wyprzedził z opinią - dla mnie Ridley Scott to przede wszystkim "Alien" i "Blade Runner", a szczególnie ten drugi, który często jest porównywany do "2001: A Space Odyssey", mojego chyba ulubionego filmu wszechczasów.
OdpowiedzUsuń"Gladiator" mi się podobał, ale jednak to nie ten kierunek Scott powinien wybrać. A już chyba najgorszym co stworzył był "Helikopter w ogniu", może to tylko moja opinia ale niemiłosiernie się na tym filmie wynudziłem, pokazał mi, że nawet akcja może być nudna.
Zgadzam się z Szymalanem, mnie "Gladiator" nie powalił na łopatki tak, jak większości, ale i tak uważam go za dobry film przygodowy (nie rewelacyjny). Wracając jednak do Robina, bo to ten film występuje tu dziś w roli głównej, to ja świadomie, ale trochę z przymusu nie zobaczę filmu w kinie, wybieram "Jaśniejszą od gwiazd" - zobaczymy, czy to dobry wybór, a Robina jeszcze kiedyś się zobaczy, to nie ucieknie, chyba że znajdę w następnym tygodniu pośród ogromnej ilości obowiązków czas, by wyrwać się do kina na film Scotta. Tak, jak Szymalan chce zobaczyć film (między innymi) dla panny Cate, to ja chętnie zobaczę dla samego Russela ;] A co! W twojej recenzji znalazłam odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania, więc wielkie dzięki :) Pozdrawiam, miłego tygodnia :]
OdpowiedzUsuńJa powiem tak - 10 lat temu miałem lat naście i Gladiator był dla mnie "one of the best". Nowoczesny, dynamiczny, porywający, widowiskowy, z genialną muzyką. Krótko mówiąc bezmyślna rozrywka pełna gębą. Pewnie dlatego tak dobrze go wspominam i co jakiś czas zapuszczam sobie na DVD (bo ja do bezmyślnej rozrywki jestem pierwszy :) ).
OdpowiedzUsuńNie chcę porównywać Gladiatora do Obcego i Łowcy o których więcej wkrótce w cyklu "z historią kina za pan brat". Jasne jest, że Scott z przełomu lat 70/90 to nie ten sam Scott z XXI wieku - inne realia, inne możliwości, inne "pole do popisu". Gladiator (dla mnie film bardzo udany) jest współczesną (jeszcze) wizytówka Scotta i dlatego odniosłem się właśnie do tego tytułu.
Kostiumy boskie, obrazki ładne, ale nie podobały mi się zdjęcia walk (kamera z ręki - zbyt chaotycznie). Jednak Russell trzyma klasę, a cały film wypada całkiem świeżo.
OdpowiedzUsuńod ilu lat jest ?
OdpowiedzUsuńPG-13 (od 13 lat)
OdpowiedzUsuń